ŚWIDOWIEC
10 – 14 XI 2004
Świdowiec – pasmo w Ukraińskich Karpatach Wschodnich.
Położone pomiędzy Czarnohorą (najwyższe pasmo Ukrainy) a Gorganami.
Najwyższy szczyt Świdowca to Bliźnica (1883 m n.p.m.)
W klimacie kolejnej komunistycznej afery naszych zgłupiałych do reszty
polityków, dostałem maila z propozycją wyjazdu na Ukrainę w pasmo Świdowca.
Zanim podjąłem decyzje długo się wahałem, ze względu na nieprzyjazną dla
turystów pogodę panującą zwykle w tym terminie, a druga sprawa to taka, że
większości ekipy nie znałem… któż wie czy nie miał z nami jechać pan Lew…
10 XI 2004
Do Lwowa dojeżdżamy bez większych przygód i kupujemy bilety do miejscowości
Kwasy. Wsiadamy o 15.00 w pociąg relacji Lwów – Rachów, a ekipy z Krakowa nie
ma, tylko my biedne cztery scyzoryki – na szczęście bez rodowodu… Dwie minuty
przed odjazdem wsiadają do pociągu ludzie z „normalnymi” bagażami i już wiadomo
ze to „nasi…” Na początku jakoś tak słabo z naszą integracją…
W Kwasach wysiadamy przed północą…no nie wszyscy wysiadają, bo niektórzy już
wyskakują z ruszającego pociągu… I co dalej… Szukamy jakiejś kwatery, ale
wszyscy śpią a hotelik drogi i w ten sposób rozkładamy się na dworcu… Po
godzinie snu na dworcu budzi nas przedstawiciel społeczności lokalnej w Kwasach
i zaprasza nas do siebie do domu na kawę, herbatę i … telewizor… Oczywiście nie
mamy zamiaru wychodzić ze śpiworków, ale facet jest coraz bardziej napalony i w
końcu wyciąga… legitymację policji… Już nie protestujemy i udajemy się
posłusznie do jego domu. Żonka była w lekkim szoku jak o 2.00 w nocy zwaliło się
na chatę dziesięciu obywateli Rzeczpospolitej Polskiej. No, ale Wołodja jest
zachwycony naszą wizytą i proponuje jeszcze wycieczkę do baru, oczywiście bez
dziewczyn, które w liczbie trzy zostają z żoną policjanta… Na nasze szczęście
bar jest zamknięty i wracamy do domu i spokojnie kładziemy się spać…
11 XI 2004
Nasza trasa:
Kwasy - Trosztyanerc - wejście trawersem w pasmo Stremches'ka i przejście granią
na 1872 m n.p.m.
- zejście na przełęcz pod Bliźnicą (1883 m .n.p.m.)
Kiedy rano wstajemy nasz ukraiński towarzysz jest już ubrany w strój policjanta…
Po krótkim pożegnaniu wychodzimy i udajemy się w góry. Początek jest fatalny,
dość że cały czas w chmurach, to jeszcze bez szlaku a na dodatek bardzo stromo…
Po około 2 godzinach marszu wszystkim poprawiają się humory, gdyż wychodzimy nad
chmury i podziwiamy Czarnohorę, Gorgany i Góry Rodniańskie w Rumunii. W tak
pięknej pogodzie znajdujemy nawet chwilkę na opalanie. W planie mieliśmy dziś
zdobyć Bliźnicę (1883 m n.p.m.) - najwyższy szczyt Świdowca jednak brakuje czasu
i lokalizujemy obóz tuż pod szczytem. Wysiłek włożony w marsz rekompensuje nam
piękny zachód słońca zachodzącego gdzieś w Rumunii… Po posiłku spotykamy się
wszyscy w jednym namiocie w celu obalenia flaszki…
12 X 2004
Nasza trasa:
Przełęcz pod Bliźnicą - Bliźnica (1883 m n.p.m.) - przejście na N pasmem
Drahabrat Chornatysians'kyi przez górę
Asztaghavas (1707 m n.p.m.) - pasmo Henyska'ka - przejście trawersem południowo
- zachodniego
zbocza góry Naggy Katlan (1770 m n.p.m.) – Jeziorko Dohias'ka (1580 m n.p.m.)
Z zaplanowanej na 7.00 pobudki „korzystają” tylko nieliczni podziwiając wschód
słońca. W kilka minut po złożeniu obozu zdobywamy bez większego wysiłku Bliźnicę.
Przez całą wędrówkę upajamy się widokiem chmur, które od dwóch dni zalegają nad
Jasinią. Jednak widoków „starcza” tylko na pół dnia, bo dalej idziemy w
chmurach… Po dotarciu do Jeziorka Dohias'ka rozbijemy obóz, lecz dziś już nie
obalamy flaszki, bo nie ma… Za to noc jest całkiem inna, niż wczorajsza
bezwietrzna i ciepła, ta jest deszczowa i dosyć zimna…
13 X 2004
Nasza trasa:
Jezioro Dohias'ka - pasmo Heryskas'ka - trawers Asztaghavas (1707 m n.p.m.)
przysiółek Drahobrat - zejście doliną
potoku Svydovets' Fagylalos - zejście do głównej drogi i 3 km z buta do
miejscowości Jasinia
Rano składamy mokre namioty i ruszamy w trasę. Zerowa widoczność sprawia, że
przez ponad godzinę szukamy szlaku, na szczęście wszystko dobrze się kończy… Po
dojściu do Drahobrat zaczyna się bardzo monotonne zejście do cywilizacji… na
dodatek cały czas pada deszcz. W Jasinii robimy mały maraton po knajpo-sklepach,
ten maratonik ktoś nazywa Yasinia Clubbing (!!!) Wszystko byłoby fajnie tylko,
jeden uczestnik naszej wyprawy (wcale nie był to Łysy…) powiedział, że
zaprowadzi nas do świetnej knajpki z bardzo dobry jedzeniem. Po 15 minutach
marszu w deszczu, docieramy do… zamkniętej knajpki… nasza radość była ogromna…
Po clubbingu udajemy się na dworzec kolejowy i czekamy do godziny 2.20 na pociąg
do Lwowa. Czas do pociągu umila nam swoim śpiewo-bełkotem przedstawiciel
szlachty tego uroczego miasteczka…
13 X 2004
Podróż minęła spokojnie. We Lwowie czas na pożegnanie, gdyż niektórzy zostają
pozwiedzać… Jakieś małe zakupy i wracamy busem do Medyki… Wyprawa wg wszystkich
uczestników była udana… Niektórych wykończyła psychicznie gra w kości… Inni
chcieli zgubić rękawiczki… Innym jeszcze wysypało się musli…
|