WYJAZDY ZAGRANICZNE
WYJAZDY KRAJOWE
INFORMACJE PRAKTYCZNE
LINKI

AKTUALNOŚCI
PRZEWODNICTWO I PILOTAŻ
POKAZY SLAJDÓW
O MNIE



KAUKAZ – PRÓBA WEJŚCIA NA ELBRUS
kwiecień/maj 2007

Ledwo wyszedłem z domu a dostałem smsa o treści: „Zginął Polak na Elbrusie…”
Lepiej zacząć się nie mogło, no ale cóż góry jak i inne dziedziny życia pochłaniały i będą pochłaniać ofiary… Jedno jest pewne takie wieści nie wpływają dobrze na psychikę.

Po kilkudziesięciu godzinach podróży w hermetycznych pociągach z ulgą zaciągamy się kaukaskim powietrzem w Piatigorsku. Taksiarz na taksiarzu i oferta za ofertą. Ceny u każdego takie same, podobnie jak zęby… złote.

Nalczik – bezpłatne zezwolenie za łapówkę na poruszanie się w strefie przygranicznej. Stacja gazu ziemnego – godzina w kolejce na tankowanie. Kontrole milicji, łapówki. Tyrnauz – meldunek, ale tylko w marzeniach, gdyż mundurowi już świętują 1 maja. Tereskol – zgłoszenie wyjścia w góry u służb ratowniczych:
- Skąd jesteście ?
- Z Polski.
W tym momencie dziwny wzrok obiega naszego „Komandira”, co oznacza ? Może litość, współczucie, ironię… Dość, że pora nie najlepsza na takie wędrówki, to prognozy pogody nie dają za dużych nadziei a na dodatek świeża sprawa zmarłego Polaka…

Komandir, Starszy to słowo klucz. Nieważne czy jesteś prywatnie czy z biura podróży, każda grupa na wschód od Bugu musi mieć Starszego…

Ostatni posiłek, złożenie depozytu w pobliskiej knajpie i pierwsze podejścia pod stację kolejki Krugizor (2900 m n.p.m.). Przy zachodzącym Słońcu, po zmarzniętym śniegu dochodzimy do miejsca naszego noclegu. Dla niektórych z ekipy to już rekord wysokości…

Skoro świt ruszamy w stronę następnej stacji kolejki Mir (3450 m n.p.m.). Dopiero teraz zaczynam odczuwać potęgę otaczających nas gór. Poranne Słońce oświetla ostre granie okolicznych szczytów. Pogoda wyśmienita. Ukazuje się też Elbrus (5642 m n.p.m.) – cel naszej wyprawy. Poczułem przez chwilę, że jest na wyciągnięcie ręki, choć w pionie zostało ponad 2000 metrów. Jednak sekundę później uświadamiam sobie, że to tylko iluzja, bo tak naprawdę żadna góra nie jest na wyciągnięcie ręki do póki się na niej nie stanie, mało tego, dopóki się z niej szczęśliwie nie zejdzie…

Stacja Mir. Dopiero teraz dostrzegam, że stoki Elbrusa wyglądają jak lodowisko. Wyraźnie z dużej odległości można było odróżnić pola lodowe od śnieżnych. Przewga tych pierwszych była miażdżąca.

Fizycznie czujemy się dobrze i ruszamy w stronę Beczek (3700 m n.p.m.) a następnie do ruin Prjuta 11 (4050 m n.p.m.). Ostatni etap wędrówki jest najcięższy choć teren, po którym się poruszamy nie jest specjalnie stromy. Padający śnieg i porywisty wiatr oraz wysokość dają o sobie mocno znak. W pewnym momencie widzę jedno z kilku miejsc gdzie przy fatalnej pogodzie i zgubieniu drogi ludzie tracą życie. Nagle „urywa” się wypłaszczenie i idący spadają w przepaść. Staram się zapamiętać to miejsce…

Ostatkiem sił dochodzimy do Prjuta 11 i Chaty Diesla. Warunki pogodowe są już fatalne. W schronisku potwierdzają fatalne prognozy pogody na najbliższe dni. Przez dwie godziny kopiemy platformę i rozbijamy namiot.

W schronisku dowiadujemy się, że Elbrus „podarował” w ciągu kilku dni, kolejny bilet w jedną stronę na tamten świat, tym razem alpiniście z Niemiec… To chyba nie przypadek. W maju przypadkowi ludzie rzadko się tam pojawiają. Zdaje sobie sprawę, że te pola lodowe to chyba największe zagrożenie.

Czas na gotowanie. Apetyt zerowy, ale znam już to mylne odczucie. Wpycham na siłę kilka łyżek kaszki, na więcej mój organizm nie pozwala. Wlewam w siebie jak najwięcej płynów i staram się zasnąć.

Co jakiś czas sen przerywa trzepotanie namiotu. Samo trzepotanie nie ma w sobie nic złego, ale czuję, że w naszym namiocie jest coraz ciaśniej. Jesteśmy zasypywani z prędkością światła. Wyjście z ciepłego śpiwora nie należy do przyjemnych. Biorę łopatę i przez pół godziny odkopuje nasz namiot. Dwie, trzy godziny i to samo robi mój partner…i tak do rana.

Nowy dzień, stara pogoda. Nowy śnieg, dwa razy większe zaspy. Zaczynam myśleć o zawróceniu. Zdaję sobie sprawę, że ogromne pola lodowe nie znikną wraz z ustąpieniem wiatru i opadami śniegu. Dwa trupy w kilka dni również wpływają na psychikę. Partner przekonuje mnie, żeby poczekać na poprawę pogody i podejść do pól lodowych aby ocenić jak to wygląda „na żywo”. Po chwili jednak stwierdza, że jak podejdziemy do Skał Pastuchowa (4600 m n.p.m.) stwierdzimy to samo co tu w namiocie…

Podejmujemy decyzję o wycofaniu się. Oczywiście robiłem to z ogromnym żalem, ale też w przekonaniu, że jest to jedyna słuszna decyzja. Nie zawsze się wygrywa, a nawet gdyby tak było to życie nie miałoby żadnego sensu. Ryzyko to nieodłączny element sportu jakim są Wysokie Góry i czasem się je podejmuje. Jednak ryzyko i adrenalinę należy oddzielić od bezsensownego ryzyka i nieprzemyślanych decyzji.

Była to dla mnie zdecydowanie najtrudniejsza decyzja jaką podjąłem w górach, ale też decyzja z której najbardziej się cieszę i cenię bardziej niż nie jeden sukces w górach. Czy przegrałem ? Nie, gdyż zwyciężyć znaczy przeżyć..

PS. Wraz ze mną wycofali się pozostali członkowie i sympatycy SKN Turystyki „Bez Nazwy” z Kielc. Natomiast ekipa wrocławska z Klubu Górskiego AWF „Olimp” postanawia zostać i wejść na szczyt za wszelką cenę. Udaje im się to, jednak jeden z kolegów łamie przy schodzeniu rękę i nogę…

Copyright © 2006 Machoney


stat4u