"A gdybym się kiedyś urodzić miał znów, to tylko we
Lwowie..."
Tym razem mniej egzotyczna podróż. Lwów – miasto, które przyciąga Polaków już
samą nazwą. O zabytkach tego miasta napisano już wszystko, często jednak
pomijając rzecz najważniejszą – klimat. Ten klimat czujemy już na granicy polsko
– ukraińskiej w Medyce. Piesze przejście to miejsce gdzie wielu turystów
„rezygnuje” już z Ukrainy. Wszyscy się przepychają, krzyczą, każdy chce być
pierwszy. Do tego jakieś śmieszne deklaracje wypełniane dosłownie na głowie
drugiego turysty – przemytnika...
Tuż za przejściem wsiadamy do marszrutki (odpowiednik polskiego busa), która
zawieźć ma nas do Lwowa. Każdy kto wsiądzie do tej marszrutki doceni w pięć
sekund polską komunikację. Tu zawsze są wolne miejsca nawet kiedy ich brak.
Ludzie jadą przyklejeni do szyby i kiedy wydaje się już, że nikt się nie zmieści
kierowca znów się zatrzymuje, bynajmniej nie po to żeby kogoś wysadzić...
O tym, że dojeżdżamy do Lwowa informuje nas podskakujące auto na lwowskim bruku.
Ciężko przekonać się o tym fakcie wyglądając przez okno, gdyż skutecznie jest
ono zasłonięte przez… pasażera przyklejonego do szyby. No chyba, że to my mamy
to szczęście być „przyklejonym”.
Marszruta dowozi nas pod lwowski dworzec kolejowy. Na każdym kto ma przyjemność
być pierwszy raz we Lwowie, budowla ta robi niesamowite wrażenie. Wybudowany
ponad 100 lat temu, dominuje nad okolicą złocistą kopułą, na której trzepocze od
wiatru ukraińska flaga. Spacer korytarzami lwowskiego giganta to prawdziwa
wycieczka. Kilkanaście kas biletowych, śmierdząca poczekalnia, pięknie zdobione
ściany i sufity oraz wszechobecny język polski. Polacy natychmiast są
„wyławiani” z tłumu. Chwila moment i pada po polsku propozycja podwiezienia od
taksówkarza lub oferta noclegu od babuszki…
Klimat przydworcowy taki jak w każdym dużym mieście na Ukrainie. Kilkanaście
żebrzących dzieci, stragany i sklepiki, w których dominuje alkohol i o dziwo
pijanych mniej niż przy polskim dworcu…
Wsiadamy do zatłoczonego tramwaju, który kieruje się do centrum miasta torami
prowadzącymi po bruku, który wypierany jest w Polsce przez asfalt. Może nie jest
komfortowy dla podróżujących ale obecność bruku podtrzymuje atmosferę Starego
Miasta. Podchodzimy pod pomnik Adama Mickiewicza, jakby trochę zagubiony stoi
nasz Adaś przy ulicy, po której mkną Wołgi i Łady. W tym miejscu nietrudno jest
o kontakt z Polakiem, podobnie jak w Katedrze Najświętszej Maryi Panny. Miejsce
szczególne dla Polaków na Ukrainie, największy ośrodek kultu rzymskokatolickiego
w regionie, miejsce podtrzymujące tożsamość narodową poprzez odprawiane w języku
polskim msze święte.
W pobliżu katedry spotykamy młodego Ukraińca, jednak czuje się on Polakiem gdyż
jego rodzice urodzili się w naszym kraju. Nigdy nie był w ojczyźnie rodziców
gdyż go na to nie stać. Oprowadza nas po lwowskim rynku opowiadając o każdej
kamienicy ciekawą historię. Mówi także o problemach dnia powszedniego, o tym że
jego mama zarabia 250 hrywien (około 170 zł). Serdecznie dziękujemy za
oprowadzenie po rynku ofiarując po kilka hrywien.
Kierujemy się w stronę Prospektu Swobody przez, który nie przechodzi się
obojętnie. Na każdej ławeczce w cieniu drzew, grają Lwowiacy w szachy. Niektóre
pojedynki obserwowane są przez spore grupki przechodniów…
Będąc we Lwowie warto obejrzeć to miasto z góry. Wzgórze Zamkowe – najwyższy
punkt w mieście (413 m n.p.m.) udostępnia nam widoki na całe miasto. Na
wyciągnięcie ręki kopuły lwowskich cerkwi i polska katedra, a dalej już
blokowiska blisko milionowego miasta, oczywiście gdzieś w oddali majaczy dworzec
kolejowy…
Pamiętamy jeszcze o innym ważnym miejscu dla Polaków, mianowicie o Cmentarzu
Orląt Lwowskich, który jest częścią Cmentarza Łyczakowskiego. Ogłuszająca cisza
i jakiś dziwny dreszcz emocji towarzyszy mojej wędrówce między grobami poległych
żołnierzy… Spacerując po alejach Cmentarza Łyczakowskiego warto odwiedzić grób
Marii Konopnickiej czy Iwana Franko.
Po całodziennych trudach związanych ze zwiedzaniem miasta przyszedł czas na
uzupełnienie kalorii. Łupem padają czeburiaki. Cienkie placuszki nadziewane
mięsem lub serem, smażone w głębokim tłuszczu. Będąc na Ukrainie, która przez
Polaków zaliczana jest do „strefy wódki”, należy także skosztować alkoholu,
który też tworzy kulturę tego kraju. Wybór jest bardzo duży, poprzez niezliczone
gatunki wódek do coraz bardziej popularnego na wschodzie piwa. Spróbować
wszystkiego nie sposób toteż polecam wódkę paprykową…
Nierealnym jest zobaczyć i zwiedzić w ciągu jednego dnia miasta o tak bogatej
historii. Dlatego powrócimy tu jeszcze nie raz…
|